Brda
23 - 25.01.2004 r.

Jak widać w ostatnim czasie kilku z nas moczyło wiosła i pagaje w Brdzie.Cieszę się, że mogliśmy (piszę również w imieniu Marka) poznać osobiście
Leszka i Mateusza - kolegów z listy, z którymi razem płynęliśmy. Pozdrawiam również Jacka z Morzkulca.

Spływ w zasadzie odbył się bez większych wydarzeń. Pierwszego dnia jednemu z uczestników spływu spuchły dłonie tak, że przestał wiosłować. Podobno w dzieciństwie miał odmrożone dłonie i założył zbyt cienkie rękawiczki. Następnego dnia już dalej dzielnie wiosłował.

Trzeciego dnia spływu dwójka płynąca kajakiem San miała kabinę w nieciekawym miejscu. Kabiny zawsze się zdarzają, ale ta była dosyć specyficzna.
Mężczyzna - były zawodnik płynący z dziewczyną przecenił swoje umiejętności. Dali się nurtowi przycisnąć do zwalonego drzewa a następnie pokłonili się rzece. Wszystko to obserwowałem jak na zwolnionym filmie. Po kabinie mężczyzna natychmiast wypłyną a kobieta nie. Po ok. 5 sekundach pojawiła się głowa dziewczyny nad wodą, ale tylko na chwilkę. Zauważyłem, że głowa jej była czymś owinięta. Ponownie zobaczyłem jej głowę i znowu cisza. Kolejne wypłyniecie i tym razem widać już było twarz. Dziewczyna spazmatycznie krzyczała, nie słyszała ratowników i całkowicie straciła orientacje. Całe szczęście, że koledzy ubezpieczający poniżej przeszkody płynęli dwójką więc ją złapali w nurcie i doholowali do brzegu. Dalej akcja przebiegała
klasycznie. Po kilku minutach wszystko było OK. Co jednak działo się pod wodą? Okazało się, że zaplątała się w folię, którą miała okryty tułów i nogi. Pod wodą folia oplotła się wokół jej głowy i tak z nią wypłynęła.
Myślę, że warto o tym pamiętać. Podobno kiedyś na Dunajcu w podobny sposób utopił się kajakarz, który płynął zakutany w pelerynę wojskową.

Ta przygoda uświadomiła mi, że ratownik płynący jedynką w takiej sytuacji może nie mieć szansy na udzielenie pomocy. Co innego dwóch w dwójce.

Marcin