Jeziorka
19.12.2004 r.

Na nic zdały się zachęty Marcina. Na starcie stawiła się w tylko część >My< naszej grupy (Leszek, Szyper, Marcin i ja). Kazik, korzystając z regulaminowego dnia dla rodziny, oddawał się innym przyjemnościom. Żaden gość nie dojechał.

Kilka minut po starcie, zaraz za linia kolejową Skierniewice - Łuków, mogliśmy podziwiać efekty konsekwentnej pracy bobrzego zespołu projektowo-wykonawczego. Rozłożyste drzewo, którego pień dwa tygodnie temu był ogryziony do połowy grubości, dzisiaj leżało już dokładnie w poprzek rzeki. Dyscyplina w zakresie nadążania z terminową realizacją kolejnych etapów projektu, precyzyjne sterowanie upadkiem, to dowód wysokiego opanowania sztuki inżynierskiej i to wykonywanej bez żadnych formalnych uprawnień w dziedzinie zarządzania projektami. O certyfikatach uniwersytetu w Waszyngtonie, czy przynależności do Stowarzyszenia Zarządzania Projektami nie wspomnę. Ciekawe, czy zostało przeprowadzone szacowanie ryzyka?

Poniżej ujścia Tarczynki mieliśmy już większy problem z odczytaniem formuły organizacyjnej lokalnej społeczności bobrzej. Czy to jeszcze twórcze brygady racjonalizatorskie, czy to już zespoły doro?
Z jednej strony, widoczne były ślady dużego wysiłku i zaangażowania, a z drugiej, w efektach pracy wyraźny był brak śladów planowania i długofalowej konsekwencji. Typowa urawniłowka. Drzewa pozwalane byle jak.
Na jednym odcinku są, na innym podobnym nie ma ich. Raz leżą w poprzek, totalnie uniemożliwiając zastosowanie jakiejkolwiek techniki zwałkowej, w innym miejscu niby wzdłuż nurtu, ale tuż przed ostrym zakrętem i to ułożone w niemożliwą do zdefiniowania sekwencję przeszkód.
Ogólnie podróż była bardziej uciążliwa niż dwa tygodnie wcześniej, bo poziom wody obniżył się w tym czasie o jakieś 15 centymetrów.

Następny odcinek z Bogatek do Gołkowa sprawiał wrażenie jakby został opanowany został przez lokalne bobrze kółka jakości. Wyróżniał się dużą ilością zwałkowych sekwencji gęsto nasyconych nie najtrudniejszymi przeszkodami i zdawał się sugerować, że był miejscem jakiegoś zespołowego współzawodnictwa. Czyżby wpuszczono tutaj jakąś lokalną odmianę bobra wczesno-wolnorynkowego. Na pewno nie był to bóbr o japońskim rodowodzie, bo śladów systemu Kanban nie napotkaliśmy.

Poniżej Gołkowa przeszkód znacznie mniej, ale za to w większości są to przeszkody z charakterem. W jednej z nich, najtęższy z nas (wiadomo, kto), zaklinował się na dobre kilka minut pomiędzy solidnymi konarami tarasującymi drogę.
Tutaj musiały działać najambitniejsze bobrze zespoły robocze, zapewne zachęcone nagrodą samego prezydenta korporacji. Jak już podejmowały pracę, było to działanie najbardziej efektywne (nie wiem na ile bardziej stosownym określeniem byłoby słowo produktywne, ale niech fachowcy wydadzą tutaj swoje opinie?).
Przeszkód niedużo, ale jak już były, to superzwałki. Nie wykluczam, że dotarliśmy do strefy tych spod sztandaru optymalizacji, pracujących z wykorzystaniem metodyki Six Sigma. Wynikałoby z tego, że w Gołkowie mogą być zlokalizowane jakieś nowocześnie zorganizowane zakłady, lub przynajmniej zamieszkują tam sprawni matematycy i bobry potrafiły namówić ich do współpracy w zakresie wykorzystania, modnych ostatnio, metod statystycznych.
Ciekawe, czy Starostwo Powiatowe w Piasecznie, też korzysta z tego potencjału intelektualnego?

Niewątpliwie, odcinek z Aleksandrowa do Jazgarzewa należałoby polecić Towarzystwu Przyjaciół Jeziorki do przeprowadzenia rzetelnych badań naukowych, na przykład, w oparciu o metodykę wykorzystaną podczas badania wilków i przedstawioną przez Pana Farley Mowat w książce >Nie taki straszny wilk<.


Lettmann