Pilica,
Wisła
10 .09.2005 r.
Wisła też nadaje się do golfa
W minioną sobotę pojechałem na jednodniowy spływ Pilicą i Wisłą, z Warki
do Góry Kalwarii.
W Warce miła niespodzianka, KTK Korek wypożycza nowe, lekkie kajaki.
Na starcie gromadka emerytowanych przewodników studenckich z przyległościami,
oraz dwóch amerykańskich nauczycieli: Lance i Scott. Scott z Nowego Jorku,
Lance z Hawajów.
Na wstępie, z przyzwyczajenia, zrobiłem dyskretny przegląd wyposażenia.
Żadnych znajomych pudełek na mieszanki ryżu, czy makaronu, tylko kanapki.
Jeden Mirek wziął kuchenkę gazową, trójpak fasolki, zgrzewkę kiełbasy,
no i duże pudło pełne orzechów z suszem owocowym. Z torby na żywność wystawały
też dwa kije do golfa: szóstka i jeszcze coś.
Nietypowe było też wyposażenie Amerykanów, bo w ich rękach dostrzegłem
kluczyki do samochodu i dokumenty Lancea. Zmobilizowani przez kierownika
spływu Michała, nabyli wodę i kilka pączków.
Obaj koniecznie chcą płynąć jedynkami, ale skoro w ubiegłym roku przeżyli
tsunami na morzu u brzegów Tajlandii, powinni dać sobie radę.
Ostatecznie, jedynką popłynął tylko wysportowany (wiadomo surfing) Lance.
Scott, żywy okaz amerykańskiej diety, zmieścił się do kokpitu dwójki.
Stan wody w Pilicy był dosyć niski, ale płynęło się bez przeszkód.
Od razu naszą uwagę przyciągnęła kolorystyka drzew i krzewów porastających
brzegi. Od wyrazistej czerwieni, przez wszelkie odmiany brązu i zieleni
przechodzącej w szarość.
Cisza i kolorystyka, utworzyły niezwykłą atmosferę. Ania, żona Mirka,
zaczęła mu czytać przyrodniczy przewodnik >Z biegiem Pilicy<, by
pod wpływem niesamowitej atmosfery przejść do limeryków.
Wszechobecny spokój został na chwilę zmącony przez dźwięki dzwonów kościoła
w Magnuszewie.
W trakcie postoju Mirek wypróbowuje swoje kije.
Przy moście szosy kozienickiej spotykamy cyklistów z Radomia.
Wisła to przede wszystkim wyspy. Na pierwszym wiślanym postoju: kanapki,
pączki fasolka, no i oczywiście lenistwo.
Na drugim wiślanym postoju na olbrzymiej piaszczystej wyspie, cała dwunastaka
uczestników podzieliła się na podgrupy. Michał uzupełnia wiedzę Scotta
na tema t gułagów i Sołżenicyna. Panie, jak to panie. Natomiast Mirek
zawłaszczył Lancea i wprowadza go w arkana golfa. Wyspa jest duża, więc
mogą szaleć do woli.
Po siedmiu, czy też ośmiu godzinach docieramy do Góry Kalwarii. Nie pamiętam,
kiedy płynąłem tak spokojnie.
I jeszcze ten serwis Witek zabrał kajaki. Nie trzeba gonić na Cypel Czerniakowski,
tylko można spokojnie pojechać na kolację u Michała.
Było miło. Nawet ci Amerykanie jacyś tacy normalni.
Letman
|
|