Szwecja - Szkiery
22.07-04.08.2006 r.


W tym roku grupa Kazik i My zorganizowała swoją wakacyjną wyprawę w Archipelagu Sztokholmskim, szkierowym labiryncie, ciągnącym się na przestrzeni 150 kilometrów i obejmującym ponad 24 000 wysp. Duża część archipelagu pełni funkcje letniskowe. Typowy obiekt to mały, najczęściej jednopokojowy domek pomalowany w czerwono-brązowe kolory. Zaledwie 150 tych wysp jest zamieszkanych przez cały rok.
Pomiędzy większymi wyspami, zwłaszcza na archipelagach zewnętrznych można wypatrzeć skupiska niewielkich, ledwo wystających z wody, skalistych wysepek. Niektóre z nich mają kształty przypominające gady i płazy, czasami przyczajone psy, lub inne stwory. Dodatkowego uroku dodają skałom kolorowe pasy wtrąceń i żółto-zielone plamy grzybów rosnących na ich powierzchni. Gdzieniegdzie większe wyspy zwieńczone są wypiętrzeniami, sprawiającymi wrażenie skalnych zamków.
Dodawszy do fantazyjnych kształtów skał grę czerwono-żółtych barw rozlewanych przez zachodzące słońce, granatowo-szary kolor przesuwających się frontów atmosferycznych, czy biel pojawiających się mgieł - przybysze mają okazję obserwować niepowtarzalne widoki, raj dla fotografików.
Nieprzypadkowo jedyna anglojęzyczna publikacja o tym rejonie to niewielki album „Harmony of the Stockholm Skerries” poszerzony o wspomnienia i refleksje autora zdjęć.

Miejscem startu naszej wyprawy była nadbrzeżna miejscowość Arsta havsbad, położona przy południowej części tego zespołu wysp, naprzeciwko zajętych przez wojsko enklaw, co sygnalizowały żółte tablice ostrzegawcze. Pierwszy nocleg spędziliśmy na pobliskiej wyspie, jak spostrzegliśmy rano, też zaopatrzonej w żółtą tablicę ostrzegawczą.
W niedzielę (23 lipca) rano spotkanie z dwójką naszych kolegów mieszkających w Sztokholmie, no i niestety, pozostawienie zbędnego bagażu.
Lech Papszun, zakochany w szkierach, opracował program naszej wyprawy tak, aby obejmował najciekawsze miejsca archipelagu i możliwe było uzupełnienie zapasów wody, zrobienie zakupów oraz zostawienie śmieci (tak, tak, śmiecie zostawia się wyłącznie w miejscach specjalnie wyznaczonych). Lech zabezpieczył nam także codzienny serwis meteorologiczny.
Grzegorz Rózik, jedyny Polak posiadający uprawnienia przewodnika po Archipelagu Sztokholmskim, instruktor kajakarstwa morskiego i twardziel, który na początku lipca nie przerwał kajakowej wycieczki ze Szwecji do Polski, mimo wiatru dochodzącego do 10 w skali Beauforta. W trakcie 4 dni wspólnej podróży, nasz nauczyciel taktyki pływania po szkierach oraz wodach morskich.

Trasa pierwszego dnia prowadziła na południe, do zewnętrznej grupy wysepek skupionych obok wyspy Utö. W początkowej części trasy pierwszy kontakt z otwartymi wodami, pierwsze kołysanie, po czym nagle klimaty mazurskie: wąskie, zarośnięte trzciną przesmyki, zlokalizowane na wschód od Muskö. Następnie zmiana klimatu - kluczenie pomiędzy żółtymi tablicami obiektów dowództwa łodzi podwodnych, sądząc po widoku dostrzeżonej wcześniej instalacji do rozmagnesowywania tego sprzętu. Druga część trasy to bezpośredni kontakt z falami dochodzącymi z otwartego morza i nakładającymi się na nie falami wywołanymi przez szalejące wielokonne łodzie motorowe.
Nie spodziewałem się, że w Szwecji jest tak dużo tego rodzaju sprzętu wodnego.
Po dopłynięciu do przecięcia ze szlakiem żeglownym z Nynäshamn do Sztokholmu, trzeba było pełnego sprężu, aby przeskoczyć te 3 kilometry dzielące od archipelagu zewnętrznego. Była to jednocześnie okazja do przetrenowania pływania w szyku równoległym – płynięcie w jednej linii zwiększa bezpieczeństwo grupy przy przekraczaniu szlaku żeglownego.
Wyjaśniło się też, dlaczego Grzegorz ma flagę na metrowym pręcie? Flaga ma być wysoko, by mogły ją dostrzec motorówki, gdy kajak znajduje się między falami.
Miejsce na nocleg wypatrzyliśmy w zatoczce wyspy Ängsh. Tutaj pierwsza nauka wyciągania kajaków laminatowych na pochyłe, przybrzeżne skały. Bywalcy Szkierów korzystali z podkładek wykonanych z kawałków gumowej rurki. Jeszcze zabezpieczenia kajaka przed kiwaniem na boki oraz zsunięciem do wody i można rozbijać namioty. Lech i Grzegorz na przybrzeżnej skale, my jeszcze na skraju lasu. Postanawiamy, że następnego dnia zaczynamy praktyczne ćwiczenia z nawigacji. Każdy uczestnik będzie prowadził grupę przez pół dnia.

Rano opływamy wyspę w kierunku wschodnim wzdłuż wyspy Ranö i huśtając się na falkach, wpływamy do, znanego tylko Grzegorzowi, wąskiego przesmyku pomiędzy wyspami Utö i Alö. Zarośnięte trzcinami przejście jest momentami tak wąskie i płytkie, że bardziej przywołuje skojarzenia z pokonywaniem Rybnicy czy Osetnicy, niż pływaniem po morzu.
Na zewnątrz pasma wysp od razu czuć, że to jest otwarte morze. Opływając od południa Utö jesteśmy wyraźnie huśtani przez fale, mimo, że wiatr wieje z prędkością coś około ośmiu metrów na sekundę. To wynik boczno-tylnego kierunku wiatru i uderzania fal odbitych od skalistego brzegu wyspy. Jeszcze nie utrzymujemy zwartego szyku, zaś na końcu Utö, koncentrujemy się, aby trafić w przejście pomiędzy skałami, tworzącymi coś na kształt skalistej mierzei. Lunch w skalistej zatoczce małej wyspy i dalej w drogę, chowając się przed wiatrem na północnej stronie Langskär i Löjsk. Na końcu Utö odrywamy się na wschód i stosując tę samą strategię płynięcia, przeskakujemy pomiędzy niewielkimi archipelagami. Przeloty te kończymy przyspieszeniem, żeby zdążyć przed nadchodzącą burzą do skalistego biwaku na wyspie Borgen. Nie zwracamy nawet uwagi na niepisane zasady, nakazujące rozbijać się na odległość wzroku od innego turysty. Właściciele zakotwiczonych motorówek, wykazują zrozumienie dla naszej sytuacji i nie traktują nas jako intruzów. Borgen to jedna z atrakcji sygnalizowanych przez Lecha. Jej nazwa pochodzi od skały przypominającej zamek. W innym miejscu dolne fragmenty brzegu maja formę zatopionych w wodzie jęzorów, przypominających różne stwory. Na brzegu urocze jeziorka na skalnych półkach. Wieczorem i rano sesje fotograficzne. Robię jedno z najfajniejszych zdjęć podczas wyprawy: ciemne sylwetki kolegów nad jeziorkiem, ich odbicia z przodu, z tyłu kolory rzucane przez znikające słońce.

Trzeci dzień to podróż na północny wschód. Najpierw docieramy do wysepki Mygg, na której ponoć ma być sauna. Sauny nie ma, ale jest śliczna zatoczka i dwa domki letniskowe ładnie wkomponowane w siodło pomiędzy dwoma szczytami.
Kiedy robimy zwrot na północny zachód i przez otwarte wody Huvudskärsfjärd płyniemy w kierunku pierwszego naszego punktu aprowizacyjnego na wyspie Fjärdlang, od strony lądu rusza w naszym kierunku burza. Formujemy, więc rombowy szyk sztormowy i wiosłujemy z całych sił do najbliższej wyspy Angsö. Zdążamy tam, obserwowani przez motorówkę straży przybrzeżnej. Wyspa jest rezerwatem i w okresie ochronnym ptaków, nie możemy do niej zbliżyć bliżej niż na odległość 100m.
Wszystkie rezerwaty na szkierach sztokholmskich są zaznaczone na mapach i w okresie wiosny i lata zabronione jest zbliżanie się do tych rezerwatów. Zawsze na brzegu mają postawione tablice: żółte (zakaz wstępu) lub żółto-czerwone (zakaz wstępu oraz zakaz zbliżania się na odległość mniejszą niż 10 metrów). Dominują sanktuaria ptaków i fok.

Opływamy, więc Angsö i Valön w kierunku północnym, bacznie obserwując wiszące między lądem i nami burzowe chmury. Następnie przeskakujemy najkrótszą drogą do Fjärdlang i dopływamy do zatoki zlokalizowanej od południowo-zachodniej części wyspy, gdzie obok sezonowego sklepu, uzupełniamy zapasy wody. W sklepie jakieś drobne zakupy i podładowanie baterii sprzętu fotograficznego.
Stąd, już przy stabilnej pogodzie, płyniemy do północnej strony wyspy Villinge. Wojtek, który objął popołudniowe prowadzenie, popisuje się umiejętnościami nawigacyjnymi rozwiniętymi podczas wędrówek po afrykańskich pustyniach. Przepływamy przez płycizny pomiędzy Villinge a Farholmen i znajdujemy dogodny biwak na skalistym brzegu niewielkiej wysepki. Potem tradycyjne wokowanie i omówienie dnia. Tym razem rozbijamy z Marcinem namiot tuż nad linią wody i nad ranem budzi mnie odgłos fal uderzających w nadbrzeżne skały. Zaniepokojony wyglądam z namiotu, ale to tylko poranna bryza.
Czwarty dzień wędrówki składa się z trzech etapów. Pierwszy to płynięcie na północny wschód w linii wysepek skupionych za Gillinge i wyszukiwanie drogi wewnątrz archipelagu. Na końcu tego etapu spotykamy pierwszą dużą grupę kajakarzy szwedzkich. Do tej pory najczęściej spotykaliśmy zespoły dwuosobowe. Ale to wyjątek. Dwójki dominowały do końca naszej podróży.
Drugi etap to wyjście przed Bränskär na wschód na dużą, otwartą przestrzeń ze skałkami wychodzącymi nad powierzchnię wody. Płynę uważnie, ale ocieram gdzieś mojego Revala.
Mijamy dużym łukiem wyspę Apskär i zmieniamy kurs na północ. Przerwę robimy w rejonie Ormskär.
Trzeci etap, to już niemal wyścig. Mimo, że jest już popołudnie, Grzegorz zaproponował, że ostatni wspólny biwak spędzimy na wyspie Vindalsö, obok latarni morskiej o tej samej nazwie. Gnamy, więc te 18, czy 19 kilometrów na północ przez Pilkobsfjärden do ST. Svinskär i dalej przez otwarte wody Graskärsfjärden, w towarzystwie krążącej wojskowej łodzi motorowej. Pojazd ten jest wyposażony w silnik umożliwiający szybsze pływanie od tych prywatnych smoków. A i fale tworzy odpowiednie.
Tego dnia podstawowym szykiem płynięcia był szyk dwójkowy, dla mnie szyk towarzyski.
Rano żegnamy Grzegorza i płyniemy na, zachwalane przez Lecha, wędzone ryby z wyspy Harö. Ma tam być również sklep.
W szyku równoległym szybko przecinamy dwa szlaki żeglowne z obu stron wyspy Eknö i poprzez wąski kanał docieramy do otwartej przestrzeni pomiędzy wyspami Harö i Storö.
Sklep zbankrutował, ale wędzone ryby są bardzo smaczne.
Następnie przebijamy się pomiędzy wysepkami na wschód i przed Brändö kierujemy się na północ w kierunku Storö. Po drodze wzmożony ruch, sporo domków letniskowych. Stąd kierujemy się na północny zachód i próbujemy przejścia do wyspy Möja pomiędzy wyspami Västerö i Storö. Przejście zarośnięte, więc omijamy Västerö i obok bazy królewskich jachtów motorowych docieramy do szlaku żeglownego. Dużo łodzi motorowych, spora fala, więc pełna mobilizacja podczas przeskoku do Möja. Tutaj już spore zakupy, ładowanie baterii w sklepie z pamiątkami i uzupełnianie zapasu wody. Bardziej wrażliwi kupują wodę mineralną, zresztą dla ostatnich nie starcza już wody w ujęciu przed sklepem. Ja piłem wodę nieprzegotowaną z obu ujęć i nie miałem żadnych sensacji.
Jedyne, co mnie martwi, to brak anglojęzycznych przewodników po szkierach.
Ponownie przeskakujemy szlak żeglowny i wracamy na południowy wschód przez Bockösundet, w kierunku najbardziej wysuniętych w morze archipelagów. Po drodze podziwiamy grupki żaglówek, przytulonych do klifowego brzegu.
Biwakujemy na skałkach wysepki usytuowanej pomiędzy Inre a Ytter-Silö.
Poranek szóstego dni wędrówki niewyraźny, jakieś chmury ciągnące od lądu.
Ruszamy do leżącej na wschodnim skraju wysepki Gjusskäret. Krótka dyskusja i mimo wiszących chmur płyniemy przez Björskärsfjärden w kierunku archipelagu Gillöga. Rejon zewnętrznych szkierów ze względu na brak wody pitnej i otwarte formy skalnych wysepek, niezabezpieczające przed przechodzącymi sztormami, powodują, że zamieszkane są one okresowo. Wyjątkiem jest tutaj załoga obserwatorium meteorologicznego na wyspie Svenska Högarna.
Grupa płynie równym tempem, utrzymując cały czas szyk sztormowy. Nieźle huśta nami boczna fala idąca od otwartego morza, ale widać wyraźne postępy w technice wiosłowania.
Postój w uroczej zatoczce wyspy Björkskär, ulubionego miejsca biwaków Lecha. Sesja fotograficzna na tle jeziorka zawieszonego nad klifowym brzegiem, zdjęcie pasiastych skał i w drogę.
Wypływamy na północny cypel Langskär i teraz już kierujemy się na lekko widoczne zarysy celu podróży. Po drodze mijamy szkierowe wysepki Lilla Nassa skärgard. Fala buja jeszcze mocniej, ćwiczymy nowy manewr: formowanie i rozformowywanie tratwy. Manewr ten stosowany jest w przypadku zasłabnięcia któregoś z kajakarzy w trakcie długiego przelotu. Nas to jednak dzisiaj nie dotyczy.
Na Gillöga-Storskär docieramy tuż przed burzowymi chmurami. Rozbijamy szybko namioty na skalistym cypelku i wokowanie. Chwile względnego spokoju wykorzystujemy na obfotografowanie niespotykanego do tej pory krajobrazu. Pomiędzy większymi wysepkami sieć skałek i labirynt kanałów. Z przyczepionej w latach siedemdziesiątych kartki przy wejściu o pobliskiego domku wyczytujemy tekst apelu o nie płoszenie ptactwa i nie puszczanie psów luzem. Inne źródła pisane dodają, że ze względu na falowanie otwartego morza, woda zazwyczaj nie zamarza zimą w tym archipelagu.
Skaliste formacje na tle granatu nieba, tworzą cudowne obrazy, które koniecznie trzeba utrwalić. Szukając lepszych stanowisk docieramy na szczyt pobliskiego wzgórza i patrzymy w kierunku wyspy Svenska Högarna. Toż to niemal w zasięgu ręki, 8,5 km stąd.
Po naradzie decydujemy, że jeśli pogoda pozwoli skorygujemy naszą jutrzejszą trasę. Siadamy z Markiem i wytyczamy dwie trasy na jutro. Optymistyczną, podchodząca pod 40 km, prowadzącą przez Svenską Högarnę i normalną w miarę prosto prowadzącą do archipelagu Rödlöga.
Zakładamy kontrolę stanu pogody o godzinie 5 rano. Ta, oraz dwie kolejne kontrole o godz. 6.00 i 7.00 były pesymistyczne. Gęste chmury zawieszone nad tym najdalszym archipelagiem zagrażały załamaniem, a dalej jest już tylko Estonia.
Pakujemy się i w towarzystwie równolegle wędrujących chmur ruszamy do wyspy Manskäret. Chmury doganiają nas na kilometr przed planowanym przystankiem, zaś regularny deszcz uspokaja fale. Teraz, prowadząc grupę przez archipelag ö Ängskär do dzisiejszego celu, stwierdzam, że radykalnie poprawiłem efektywność wiosłowania. Płynę bez porównania szybciej niż trzeciego dnia, w trakcie ucieczki przed deszczem. Jeszcze tylko utrzymywanie kontaktu w trakcie płynięcia z osobą zamykającą grupę. Okazuje się, że utrzymując równe tempo wiosłowania, można spokojnie oglądać się do tyłu. Wystarczy trochę poćwiczyć.
Gładko pokonujemy trasę dzienną, składającą się z długich przelotów i dopływamy do sklepu na wyspie Rödlöga. Sklep zamykają, ale specjalnie dla nas będzie otwarty trochę dłużej. Marek przytomnie zostawia baterię do swej kamery na noc. Tutaj kosztuje to 20 koron. Z drugiej strony, ten rodzinny sklep musi w ciągu trzech miesięcy zarobić na całoroczne utrzymanie. Latem pracują wszyscy nawet dwunastolatek dowozi minitraktorkiem warzywa ze składziku. Sklep jest także centrum usługowym. Naprzeciwko jest budka telefoniczna i skrzynki pocztowe, w większości z fantazyjnymi malowidłami.
Rödloga i Ängskär są w zimie celami wycieczek łyżwiarzy długodystansowych. Sezon trwa od listopada do kwietnia, a sprawny łyżwiarz potrafi przejechać dziennie 200 kilometrów. Plecak łyżwiarza pełni rolę pływaka na wypadek załamania lodu, zaś łatwo dostępne, specjalne kolce są pomocne w wydobyciu się z przerębla. Grzegorz obok kajakarstwa uprawia również ten rodzaj łyżwiarstwa.
Na położony kilkaset metrów dalej, rozległy skalisty biwak zdążamy tuż przed dwójką tubylców. Muszą się zadowolić dużo mniejszą skałką na przeciwległej wyspie.
Po drodze do biwaku, obok domku letniskowego, zauważamy łaźnię, zbudowaną z walcowego drewnianego zbiornika.
Rano, decydujemy się nawigować w dwóch grupach. Podział ten wykorzystujemy z Adamem, aby podładować baterie aparatów fotograficznych i wypłynąć później.
Wypływamy we trzech z Lechem w kierunku archipelagu Norrpada, ulubionego celu żeglarzy. Wyspy mają dużo żywej zieleni i skał o fantazyjnych kształtach. Adam uwiecznia napotkanego skalnego jaszczura. Po drodze do postoju zaplanowanego na wyspie Stora Kalskär mijamy drugą podgrupę leniuchującą na skalistej wysepce. Jak nam później powiedzieli, przyciągnęła ich skała z półką, umożliwiająca skoki do wody z wysokości 5 metrów.
Poprzez archipelag Rammskär dopływamy do umówionego miejsca spotkania pod wyspą Manskär, wyposażoną w wieżę obserwacyjną, która będącą pamiątką po szańcach systemu obrony przed blokiem komunistycznym.
Leniuchy popłynęły prosto na wieżę.
Biwak obok wieży zajęła nam jakaś dwójka turystów. Płyniemy 3 km dalej do wyspy Hummelskären, gdzie Lech znał rozległy, skalisty biwak. Dużą przyjemność sprawia chodzenie i siedzenie na wygrzanej skale. Z drugiej strony wysepki kąpielisko, zaś z biwaku widok na, płynące ponad wysepkami, olbrzymie pokłady promów i statków przemieszczających się w drodze do i z Finlandii. Rocznie przepływa tędy 4 miliony pasażerów. Bajeczne widoki, szczególnie wieczorem, kiedy na promach włączona jest pełna iluminacja.
Program przedostatniego dnia dwojaki. Ci nastawieni sportowo, płyną do latarni morskiej Tjärven, surfując na wysokich falach i ścigając się z nadpływającymi w poprzek ich trasy pełnomorskimi statkami. Fale duże, bo to już odkryte morze, dalej można płynąć na Alandy.
Grupa nastawiona krajoznawczo robi wycieczkę po archipelagu Söderarm, centrum niedostępnej do 1997 roku, zamkniętej strefy wojskowej. Głównym celem jest przepiękna wyspa z latarnią morską Söderarm.
Po drodze mijamy niedostępne jeszcze wysepki, na których wysadzane są umocnienia, zaś na pozostały gruz zwożony jest torf. Jednym słowem, rekultywacja terenów wojskowych następuje pełną parą.
Obok murowanej latarni morskiej, znajduje się kilka domków i niewielki port. Większość budowli oczywiście w kolorze brunatno-brązowym. Tylko zbudowana w 1839 roku latarnia morska pomalowana jest w biało-czerwone pasy, zaś budynek byłej stacji ratownictwa morskiego ma szary kolor. Stamtąd płyniemy do Västra Batskaret z niewidocznym z zewnątrz, jeziorkiem. Docieramy do niego przez zarośla, wspólnie ze spotkaną tuz obok grupą wracającą z Tjärven.
Posiłek na ganku domku, pewnie użytkowanego w przeszłości przez wojsko, no i zwiedzanie schronu. Wojskowi nie zdążyli go wykończyć, najwyraźniej zaskoczyła ich polityczna odwilż.
Wracamy na nocleg wcześniej zaplanowanymi trasami.
Wieczorem zaczyna mocno wiać, musimy dodatkowo umocnić namioty kamieniami. Ranek ostatniego dnia wita nas deszczem. Zwijamy mokre namioty i, chowając się przed wiatrem, płyniemy między wyspami na zachód, trawersując szlak statków.
Obok wyspy Hamnsk, na widok polskich flag na rufach naszych kajaków, pozdrawiają nas po polsku żeglarze z zakotwiczonego jachtu.
Ciągle pada. Statki przepływają jeden za drugim. Ledwie taki pojawi się w odległości paru kilometrów, już jest obok nas. Fotografuję kolegów na tle tych kolosów.
Główne niebezpieczeństwo podczas przekraczania ich trasy to tempo zbliżania się statku. Trzeba startować, kiedy są w bezpiecznej odległości.
Tym razem robimy to w najwęższym miejscu trasy w rejonie Lerskäret.
Trawersując od północy wyspę Tjockö, docieramy do Rävsnäs, celu naszej podróży. Czeka na nas Ulrika, żona Lecha, która zabiera kierowców, po zaparkowane w Sztokholmie samochody. W oczekiwaniu na ich przyjazd, reszta suszy rzeczy. Ciąg dalszy suszenia w zaprzyjaźnionym sztokholmskim ogródku, gdzie gościnni gospodarze oddali nam domek letni na dwie najbliższe noce.
W podsumowaniu przeprowadzonym na promie, dominowało zadowolenie i jeden kierunek przyszłych planów wakacyjnych – Szwecja. Z planów szkoleniowych na pierwszym miejscu meteorologia.

Więcej o wyprawie w najbliższym numerze magazynu Wiosło.
Na razie trasę wyprawy można oglądać na mapie Stockholms skärgard.

Letman