Wisła
24.09.2005 r.

W górę Wisły

Wracając w piątek z pracy po niezwykle intensywnym tygodniu, rozmyślałem sobie jak tu odreagować całotygodniowe stresy. Mówiłem do siebie, żadnych muszę, żadnych trzeba czy wypadałoby, żadnych treningów, tylko wyjście na Wisłę bez jakichkolwiek planów.
Rozmyślania te przerwał nagle telefon od Wojtka. Zapytał, co robię w sobotę, zaczął coś o Rządzy, ale stanęło na Wiśle.
Muszę tutaj podkreślić, że Wojtek jest ostatnim, który by coś wymuszał. Jeśli już to, to raczej zaproponuje drobne szaleństwo, które pociągnie innych, jak choćby ostatnie pływanie po osoce aleosowatej i podobnych szlakach.
Umówiliśmy się, że spotkamy się na przystani WKW przy Wale Miedzeszyńskim, gdzie Wojtek przechowuje swoje kajakowe skarby.

Wystartowałem z Cypla Czerniakowskiego z półgodzinnym opóźnieniem spowodowanym przez Dziadka, który tradycyjnie zabrał do kajaka klucz od hangaru i krążył gdzieś na końcu Kanału Czerniakowskiego.
Oczekiwanie wpłynęło pozytywnie na moje emocje i początkową wściekłość, zastąpił podziw dla faceta, który mając 78 lat, przez 10 miesięcy w roku pływa codziennie przez 3 godziny kajakiem. Obym ja dotrwał w takiej formie tego wieku. Skończyło się na tym, że mu pomogłem wyciągnąć kajak po stromym pomoście.

Na Wiśle tłok. Łódź wiosłowa za łodzią. Jedynki, dwójki czwórki. Męskie, damskie. Płynął nawet mistrz olimpijski Robert, tyle, że jako połowa dwójki podwójnej. Zacząłem żałować, że nie sfotografowałem mistrza, ale przypomniałem sobie, dzisiaj nic nie muszę.
Jedyna różnica, to wędkarzy jakby mniej. Zacząłem się intensywnie zastanawiać, jaka jest tego przyczyna, czyżby była to najbardziej aktywna grupa wyborców, a może jednak wierna grupa fanów Stinga?

Wojtek czekał już na Wiśle, tyle, że tym razem wyciągnął jakiś nowy zabytek. Była to zjazdówka z wytłoczonym napisem Polsport Chojnice.
Ruszyliśmy dalej i na szczęście nie musiałem podtrzymywać rozmowy. Wojtek tokował cały czas. O swoich preferencjach weekendowych i różnych wyjazdach. Nieśmiało wtrąciłem o mojej korespondencji z Lechem, kajakarzem morskim ze Szwecji. Wojtek natychmiast zareagował konkretnymi propozycjami na przyszłe wakacje.
Za Zawadami zatrzymaliśmy się na popas. Po raz pierwszy wyciągnęliśmy tam aparaty fotograficzne, choć bez specjalnego entuzjazmu. Niespodziewanie Wojtek zechciał popróbować pływania moja Calabrią. Nie mogłem odmówić. Przypomniawszy sobie moje emocje związane z pływaniem kajakiem Cano na Bornholmie, uznałem, że trzeba opanować te niby sportowe cuda. Po 5 minutach poczułem się już pewnie w nowym kajaku.

Po pewnym czasie przyciągnęła moją uwagę znajoma pogłębiarka Agawa, którą obfotografowałem płynąc z redaktorem Alexem.
Tym razem zacumowana była przy plaży naturystów, a jej rury poprowadzone były równolegle do piaszczystego brzegu, tak jakby chciały osłonić te kilkadziesiąt osób od oczu intruzów przepływających rzeką. Nie wiem, czy takie były intencje załogi Agawy, bo zacumowana kilkaset metrów dalej pogłębiarka Modlin, demonstracyjnie zakotwiczyła blisko nurtu Wisły i rury poprowadziła niemal prostopadle do brzegu, tak jakby jej załoga chciała zademonstrować, że u nich nie ma miejsca na żadne podglądactwo.

Na kolejny popas zatrzymaliśmy się na dużej wyspie koło Kępy Okrzewskiej. Było to doskonałe miejsce do tego, aby rozkoszować się panoramą najwyższych budynków Warszawy oraz panoramą drzew na wschodnim brzegu Wisły pokrytych różnobarwnymi, jesiennymi (niestety) liśćmi.

Stamtąd szybki powrót, pożegnanie Wojtka przy WKW, no i dwa postoje na kilka fotografii Mostu Siekierkowskiego oraz panoramy centrum miasta.

Koniki pod Wyścigami wyceniły Stinga na 25 PLN.


Letman