Skrwa Lewobrzeżna,
Rybnica i Czarna Rzeka
Tuż przed trzydniowymi świętami, Wojtek zaprosił nas na swoja działkę
położoną tuż nad brzegiem Sawicy i obiecał poprowadzić nas przez nieco
zapomniane rzeczki.
Będąc pod wpływem sugestii Zygfryda, który na stronie kajak.org.pl gorąco
zachęcał nas do spłynięcia Skrwą Lewobrzeżną, wynegocjowałem włączenie
tej rzeki do naszego programu.
Wyjechaliśmy z Wojtkiem i Leszkiem w sobotę rano, z zamiarem rozpoczęcia
wyprawy od Skrwy Lewobrzeżnej. Na 6-godzinny spływ Zygfryd proponował,
odcinek z Sierakówka do Gostynina (7,5 km) lub z Gostynina do Kluska (12
km). O czternastokilometrowym odcinku z Kluska do ujścia napisał, że są
to wakacje.
Biorąc pod uwagę, że wybralismy łatwiejszy odcinek 12 kilometrowy, postanowiliśmy
dołożyć też te wakacje.
Zostawiliśmy jeden samochód na plaży-dyskotece w Soczewce i ruszyliśmy
do Gostynina. Nieoczekiwanie na szosie przed Gostyninem objawiła się jakąś
rzeczką. Wojtek nie wytrzymał i zawrócił, aby się jej przyjrzeć. Jego
inicjatywa, przypadła nam do gustu. Rzeczka sprawiała wrażenie, że jest
w niej wystarczająca ilość wody do spłynięcia. Poza tym, uznaliśmy, że
modyfikacja naszego programu umożliwi nam przeprowadzenie symulacji pokonywania
leśnego odcinka Skrwy (Sierakówek - Gostynin).
Rozładowaliśmy kajaki, Wojtek zaparkował samochód i...,po zejściu pod
most okazało się, że wysoki poziom wody był spowodowany przez tamę z gałęzi
zaczepionych na kołkach przed mostem. No, ale prawdziwi kajakarze nie
cofają się przed wyzwaniem.
Ruszyliśmy.
W korycie Osetnicy pełno było kamieni, więc na początku zaliczyliśmy szorowanie.
Po kilkuset metrach rzeka wpłynęła w krzaki. Woda głębsza, ale za to roślinność
w korycie, gałęzie z boku, tuż nad korytem, czasami kłody w wodzie. Więcej
odpychania wiosłem niż pływania. I tak aż do letniskowej wioski Pagórek.
Tam trochę oddechu, mostek z prześwitem zakorkowanym gałęziami. Uwieczniłem
efektowny skok Leszka z mostka, no i dalej w drogę. Osetnica już szersza,
ale za to byle patyk w wodzie, to już prawdziwa przeszkoda. Pojawiają
się ślady pracy bobrów, niektóre tamki tworzą prożki. Ale chwilami rzeczka
jest całkowicie zarośnięta. Odcinki malownicze, ale żeby posunąć się do
przodu trzeba odpychać się od dna. Najłatwiej Wojtkowi, który wziął składane
wiosło. W pewnym momencie Leszek podparł się ręką na oleistej mazi leżącej
na dnie, której w żaden sposób nie dało się wyczyścić. To już ponad trzy
godziny harówki i nie widać końca. Jedyne urozmaicenie to linia wysokiego
napięcia biegnąca wzdłuż rzeki.
Jak zmierzyliśmy, przepłynięcie 6,5 km Osetnicy zajęło nam cztery godziny
solidnej pracy, no bo trudno by było nazwać to wiosłowaniem. Z nadzieją
wpłynęliśmy na Skrwę, ale okazała się ona być rzeczką tej samej szerokości,
co Osetnica. Szybciutko Skrwa zaprezentowała się jako rów zarośnięty trzciną.
I znowu, ni to wiosłowanie, ni to odpychanie się od trzcin. Po kilkudziesięciu
minutach rzeka staje się jednak szersza, są w niej nieliczne zwalone drzewa.
Za mostem w Lucieniu mnóstwo ostrych kamieni w korycie. Szorujemy, szorujemy
kajakami i aby przerwać to rysowanie kajaków, wysiadamy i spacerujemy
z kajakami na sznurku. Na szczęście trwało to krótko. Docieramy do rozwidlenia
kanałów i, zgodnie z opisem Wuja Mariana, płyniemy w lewo do Jeziora Lubieńskiego.
Szybko okazuje się, że w tym roku to chyba jeszcze nikt tędy nie płynął.
Kanał cały zarośnięty. Znowu walka.
Po dwóch godzinach od wpłynięcia na Skrwę, docieramy do jeziora i spotykamy
zafrasowanego wędkarza, który nie odważył się wypłynąć na falujące jezioro
i poprawiał sobie samopoczucie piwkiem.
Wiało silnie w twarz i fala dochodziła do 30 - 40 cm wysokości. Ale co
to dla Leszka? Zamiast wpłynąć w odległe o 300 m ujście Skrwy, wyrwał,
dla rozprostowania kości, w kierunku odległego o dwa kilometry dawnego(?)
ośrodka rządowego. Wiało nieźle, trzeba było się przykładać do wiosłowania,
aby posuwać się do przodu. Za to z powrotem, moje Diablo wyraźnie jeździło
na fali. To już była przyjemność. Ta jeziorowa wycieczka zajęła nam następna
godzinę. Po kilkuset metrach mokradeł w uschniętymi drzewami, docieramy
do szarej rzeczywistości. Trzciny, trzciny i trzciny. No, jedyne urozmaicenie,
to "larsenowski" prożek. Potem znowu walka. Po dopłynięciu do
mostu drogowego w Klusku, pasujemy. Musimy pozbierać samochody i przejechać
ze dwieście kilometrów na nocleg.
Wojtek przebiera się elegancko, stawia na poboczu drogi kajak i po chwili
jedzie okazją po samochód. My oglądamy swoje pokiereszowane przedramiona.
Nad Sawicę docieramy około godziny 23.00.
Obiadokolacja, miła dwugodzinna rozmowa z kajakową rodziną Wojtka i spać,
bo Wojtek zapowiedział budzenie na 7.00.
W niedzielę wybieramy się na wariant połączeniowy szlaku Krutyni z Pisą.
Wstępnie planujemy przepłynięcie odcinak szlaku z Jeziora Brzozolasek
do miejscowości Łacha. Po obejrzeniu stanu rzeki Rybnica w miejscowości
Łacha, decydujemy się na skrócenie wycieczki i jedziemy do, znalezionej
na mapie, leśniczówki Wądołek. Rzeka, podobnie jak niżej, zarośnięta.
Nie ma natomiast śladów zamieszkania tej okolicy, więc jedziemy, cały
czas nieutwardzonymi drogami, do Piskorzewa. Tutaj na szczęście mieszkają
ludzie i możemy zostawić samochód. Drogami polnymi docieramy do Pogubia
Średniego, oglądając po drodze olbrzymie tereny rekultywowane po spustoszeniu
spowodowanym przez huragan. Dojeżdżamy do mostu nad kanałkiem wychodzącym
z Jeziora Brzozolasek. Jest w nim za mało wody, aby dopłynąć do Jeziora
Pogubie Wielkie. Nie uśmiecha się nam dwukilometrowa piesza wycieczka
z kajakiem. Wracamy więc do Pogubia i wodujemy kajaki przy mostku nad
kanałem pomiędzy jeziorami Pogubie Wielkie i Pogubie Małe. Krótka wycieczka
na Jezioro Pogubie Wielkie w towarzystwie łabędziej rodziny i płyniemy
w dół Jeziora Pogubie Małe. Bardzo malownicze, wąskie jezioro, długie
na 5 km. Fotografujemy łabędzie i niepłochliwe kaczki. Bardzo sympatyczna
podróż zostaje nagle zmącona przez pojawienie się jasnozielonego pola,
pływającego na powierzchni wody. To osoka aleosowata zarosła końcowy kilometr
jeziora. No, ale co to dla nas, po wczorajszej zaprawie. Poza tym, przepiękny
widok zielonego dywanu z czerwonym domkiem dyskretnie wabiącym żywą czerwienią
dachówek zza nadbrzeżnych drzew. Oczywiście fotografujemy ten sielski
obrazek. W końcu dopływamy do płynącego w szpalerze drzew, kanału rzeki
Rybnicy.
Robimy postój obok obrotowej zastawki. Ponad nami przelatuje głośne stadko
żurawi.
W dalszej części koryta widać tylko trzciny. Przebijamy się jakoś przez
nie, ale dalej Rybnica ma przyzwoitą szerokość, czasami jest trochę rozlana,
od czasu do czasu jakaś zwałka, i duże pola moczarów z uschniętymi drzewami.
Mijamy kolejne mostki polnych dróg, gdzieś tam Leszek złapał się zwalonej
brzozy i... stanął w wodzie obok kajaka. Spływ kończymy po 4 godzinach,
na mostku położonym kilometr za Piskorzewem.
Konstatujemy, że można było popłynąć dalej.
Wieczorem ognisko i rozmowy z sąsiadami geologami, no i dochodzimy do
znajomych. Otóż Jan Szewczyk, też kajakarz, znalazł w odwiercie w Szypliszkach
na Suwalszczyźnie ślady wiecznej zmarzliny z epoki lodowcowej i w następnym
etapie, zamierza prowadzić badanie temperaturowe w odwiertach. Więcej
pod adresem http://www.pgi.gov.pl/index.php?option=news&task=viewarticle&sid=446
W poniedziałek, następna nowa, Czarna Rzeka, lewy dopływ Omulwi. Planujemy
dopłynąć do Wesołowa nad Omulwią. Trochę błądzimy szukając śródleśnego
jeziora, z którego wpływa się na Czarną. Kiedy już zwodujemy, zachwycamy
się urodą tego jeziorka. Przepływamy pomiędzy uschłymi drzewami na mokradłach
i docieramy do znanego nam już jasnozielonego dywanu. Osoka aleosowata.
Powiem krótko. Przepłynięcie kilometrowego odcinka rzeki zajęło nam godzinę
i czterdzieści minut. Nie dało się posuwać po tym dywanie bez przerwy.
No, może Kazik albo Sławek długodystansowy by dali radę. My musieliśmy
dawać sobie zmiany, takie, jakie praktykują kolarze w peletonie. Ale za
to zdjęcia z tego odcinka są ładne. Będzie problem,które tu wybrać na
stronę KiM, aby Tomasz nie narzekał, że za dużo.
W dalszej części rzeczka była już bardziej przyjazna i urozmaicona. Kilka
zwalonych drzew, prożek na tamie bobrowej, trochę trzcin i rzadkich pólek
osoki, aby ostatecznie upodobnić się do Omulwi. Dosyć szeroka, z rozsądną
ilością roślinności w korycie oraz wąskim pasem łąki oddzielającej rzekę
od gęstego lasu.
Mając solidne opóźnienie, wzywamy rodzinną pomoc samochodową i kończymy
spływ przy moście drogi do Nidzicy. Musimy zdążyć przed szczytem powrotów
z długiego sierpniowego weekendu.
Wracamy zadowoleni z odmienności programu wymyślonego przez Wojtka.
Letman
|
|