Zgłowiączka
20.06.2004 r.

W niedzielę grupa Kazik i My popłynęła Zgłowiączką w czteroosobowym składzie.
Pomni opisów trudności na rzece, bardzo poważnie podeszliśmy do problemu jedzenia na spływie.
Na starcie objawiło się odmienne podejście uczestników do tego tematu.
Kazik, pasjonat maratonów kajakowych, przywiózł swój słynny wielkogabarytowy pojemnik z ugotowanym ryżem oraz owocami i jogurtem. Podobny w składzie, ale mniejszy zestaw miałem ja. Andrzej - instruktor kulturystyki, przywiózł trzy dania. Przedstartowy zestaw przygotowany na bazie makaronu. Zestaw podróżny na bazie ryżu, bananów i jogurtu. Zestaw do spożycia na mecie oparty był na białym serze, czosnku i miodzie. Bogdan (Tygrys), jak przystało na zawodowego gastronoma, przywiózł kilogram kiełbasy, której połowę upiekł i zjadł przed startem, zaś pozostałą część postanowił spożyć na mecie spływu.
Dla dwójki płynącej poprzedniego dnia puszczańskim odcinkiem Zagożdżonki, Zgłowiączka poniżej Lubrańca wydała się być miłym relaksem. Rzeka płynęła szerokim, głębokim korytem pośród żywej zieleni, omijając skupiska ludzkie iwytrącając nas z błogiego spokoju pojedynczymi przeszkodami.
Nieświadomi, co nas spotka dalej, pozwalaliśmy sobie na zdziwienie, gdzie jest ta uciążliwość rzeki.
Doznania estetyczne i poczucie zadowolenia towarzyszyły nam do elektrowni w Nowym Młynie.
Nieco nas zaskoczyła nieczynna elektrownia i zamknięta zastawka w sąsiadującym upuście.
Po przepłynięciu 100 metrowego odcinka poniżej młyna, natrafiliśmy na kamienie i płycizny, znacząco utrudniające spływanie. Po kilkuset metrach przepychania kajaków, zrozumieliśmy, że sygnalizowane uciążliwości dotyczą tego właśnie odcinka. Mając perspektywę przepychania kajaków na dystansie kilku kilometrów, zakończyliśmy spływ.
W tym momencie problemem stało się dotarcie do samochodu, który czekał na planowanej mecie we Włocławku.
Na szczęście między nami był mistrz rowerów górskich, który podjął się przejechania 15 km 40-letnim rowerem marki Ukraina, reklamowanym przez właścicielkę jako lepszy od dzisiejszych "górali".
Nie zawiódł nas i jak na mistrza przystało, dojechał do Włocławka, nie uszkadzając tego mocno wysłużonego pojazdu.
Jako, że przez cały spływ świeciło słońce, mimo nie zrealizowania zakładanego programu, wracaliśmy w doskonałych humorach, szykując się do dzisiejszego powitania lata.