ZDJĘCIA Z WYPRAWY
zobacz więcej >>

kliknij, zeby powiekszyc

Bałtyk pod wiosłem 2005 - Bornholm.
25.06-09.07.2005 r
.

Już na miejscu zbiórki wrażenie zrobił zestaw sprzętu udostępnionego do testowania przez producentów. Najwięcej było kajaków nieznanej mi dotąd firmy Makanu, wąska jedynka firmy Kano budziła trochę obaw, dwójki mnie mniej interesowały, zaś składaki były na razie wielką niewiadomą. Uwagę zwracały również wysmukłe wiosła przeznaczone do pływania po morzu. Pomyślałem, że Adam musi się liczyć w świecie producentów sprzętu, skoro udało mu się pozyskać tak dużą liczbę kajaków i wyposażenia.

Krótki nocleg w forcie Gerharda w Świnoujściu i rano w sobotę (25 czerwca) załadunek sprzętu na prom.
Czekamy tylko na Pawła atlantyckiego i Patryka. Komandor spływu Murmir stawia, że dojadą z Zielonej Góry na 20 minut przed odjazdem promu. Nie trafił, przyjechali 20 minut wcześniej. Żegna nas bezwietrzna, słoneczna pogoda. W drodze do Ronne zaczęło wiać, ale wysokość fali nie przeszkodziła w przepłynięciu do podnóża skarpy pod campingiem Nordskov. Tutaj przedsmak codziennego rytuału, czyli noszenie kajaków i sprzętu na szczyt skarpy.
Później bliższe poznanie uczestników imprezy i okazuje się, że najliczniejszą grupę stanowią kajakarze zwałkowi. Wolna Grupa Meander z Lubina, Wiechu ze Zwałki i nas dwóch z Marcinem z grupy Kazik i My, to w sumie 6 osób. Następną, co do liczebności była grupa zwana >Kadrą Spływu<. Dało się jeszcze wyróżnić grotołazów i wspinaczy powierzchniowych oraz paralotniarzy. Reszta, to w zasadzie indywidualiści.
Taki Seba, który chciał dotrzeć z Kijowa do Berlina i nawet popłynął coś ponad 500 km Dnieprem pod prąd, tylko władze Białorusi nie podzieliły zapału do jego planów. Albo Paweł atlantycki planujący następne odważne wyprawy, czy też Ptaku z Ziomalem, którzy całe wakacje spędzają w kajaku, przerzucając w ciągu nocy sprzęt (dla samego Ptaka dwójka Bałtyk, bo gitara musi mieć godziwe warunki w podróży) z imprezy na imprezę. Barbarę można spotkać na imprezach kajakowych przez okrągły rok. Jej krajan Marek, podobno nie należy do żadnego klubu, ale organizuje najciekawsze wyprawy zagraniczne KTK Bałtyk. Natomiast Sławek (ten z Zielonej Góry), specjalizuje się w pływaniu długodystansowym, jego rekord przekracza 150 km w ciągu jednego dnia.
Jeśli chodzi o imiona, to najwięcej było Pawłów (atlantycki, ostrowiecki, rodzinny i Ziomal).
Wieczór rozpoczął Ptaku z repertuarem śpiewanym przez niego jeszcze w latach osiemdziesiątych, ale później przeszedł do bardziej stosownego repertuaru morskiego. Z przyjemnością zauważyłem, że grupa jest rozśpiewana, a Paweł atlantycki i Ziomal też grają i śpiewają.

Niedziela była dniem treningowym: podpórki, eskimoski i wchodzenie do kajaka. Poza kadrą, wyróżniał się tutaj Roman, kręcący serie eskimosek i próbujący przekazać swe umiejętności. Najpilniejszym uczniem był jego żona Marlena.
Prawdziwy start spływu nastąpił w poniedziałek, a to z dwu powodów: ruszyliśmy do przepłynięcia pierwszego etapu i pojawił się silny wiatr. Startujemy przy sporej fali, prawdziwe emocje, są trudności z utrzymaniem grupy razem, dopiero instruktaż na temat sposobu stania w miejscu przy dużej fali pomaga w utrzymaniu kontaktu pomiędzy załogami. W międzyczasie wywracają się dwa kajaki i grupa zostaje rozerwana. Komandor podejmuje decyzję o lądowaniu na brzegu obok Szmaragdowego Jeziorka. Na przyboju fala wywraca trzy kajaki. Ja się wybroniłem.
Dopływają pozostali kajakarze, ale wiatr osiąga skalę 3,5 stopnia w skali Beauforta i Murmir postanawia poczekać do godz. 18, kiedy to wiatr powinien zelżeć. W międzyczasie kilka osób idzie na wycieczkę do Hasle na słynne Bornholmskie wędzone dorsze.
Ja wdaję się w rozmowę z Pawłem rodzinnym, który mieszka na Natolinie i o mało, co byłby moim lekarzem rodzinnym.Pracuje w sąsiedniej przychodni. Paweł płynie solo dwójką, bo wiezie wyposażenie do specjalnego kajaka, który ma dotrzeć na Bornholm, skąd Paweł atlantycki zamierza popłynąć nim do Gibraltaru.
Kolejne osoby biorą się za Pudliszkowe słoiki, otrzymane w darze od producenta.
Inicjator wyprawy Adam, cały czas operuje jakimiś przyrządami do pomiaru prędkości wiatru. Widząc to, przypomina mi się popularna piosenka grotołazów >Szpeje Puliny<. Pytam o nią praktykującego grotołaza Ziomala, ale okazuje się, że Ziomal, który jest z Profesorem per Marian, nie zna jej. Plama.
W drugim Adamie odkrywam absolwenta mojego kierunku na Politechnice Warszawskiej. Niby nieznane mi towarzystwo kajakarzy morskich, a ciągle pojawiają się jakieś wspólne elementy. Nawet cytują nasze artykuły z Wiosła.
Przyjeżdża Marcin i wspólnie z Sebą, rozpoczynają harce na falach. Wiatr nie słabnie, zapada decyzja, rozbijać namioty.

Następnego dnia wiatr nie ustaje. Pomiary wykazują prędkość 9 m/sek, co daje 4 w skali Beauforta.
Są problemy ze startem ciężkiego składaka Klepper. Ostatecznie wyruszamy bez wywrotek na przyboju, ale 4-osobowa grupa prowadzona przez Ptaka znika nam z oczu. Płyniemy na camping w Hasle. Cały czas są wysokie fale, wrażenie robią kajaki wpływające na szczyt fali pod kątem dochodzącym do 70 stopni od poziomu. Cały czas trzeba płynąć bardzo uważnie. Wystarczyło, że się na chwilę zagapiłem i w momencie, gdy byłem na szczycie fali, zostałem obrócony o 180 stopni. Niezłe te moje pierwsze dni na morzu. Całe szczęście, że na Wiśle też bywały wysokie fale.
Lądowanie na plaży >Omaha< przed Hantle to już prawdziwy horror. Fale na rewie, gdzie czekamy na swoją kolej takie, że trudno ustać w miejscu. Natomiast widok fal atakujących brzeg budzi obawy o lądowanie. Startuję jako 4 kajak, bo chcę uwiecznić aparatem fotograficznym trochę scen z lądowania.
Przetrzymuję dwie pierwsze fale przybojowe, trzecia mnie obraca, no i popełniam błąd nowicjusza, próbując wyprostować kajak na tak krótkich falach. Efekt wiadomy.
Na brzegu wyciągam szybko aparat i fotografuję sceny lądowania. Wywróciło się więcej niż połowa kajaków.
Brakuje dwójki Sławka zwałkowego i Wandy. Okazuje się, że Sławek wybrał wariant lądowanie na kamienistej plaży, ale z mniejszymi falami. Odnajduje się też grupa Ptaka, który nie chcąc ryzykować zamoczenia gitary, wpłynął do portu. Wedle portowych tablic informacyjnych, wiatr osiągnął 5 w skali Beauforta.
Transport kajaków na camping i wycieczka do Hasle.
Przyjeżdża Marcin i wspólnie z Sebą, Piotrem oraz Pawłem rodzinnym, surfują na falach. Udaje mi się sfotografować kilka ciekawych sytuacji na wodzie.

Środa wita nas słoneczną, bezwietrzną pogodą. Startujemy z zamiarem zatrzymania się na biwaku za miejscowością Vang. Po drodze odwiedzamy lokalne małe porty. W Vang okazuje się, że ścieżka prowadząca na biwak jest długa i bardzo stroma. Płyniemy dalej podziwiając klify zachodniego wybrzeża Bornholmu, a następnie widok zamku Hammershus, zlokalizowanego na szczycie nadmorskiego wzgórza. Wpływamy do jednej z jaskiń, gdzie Paweł ostrowiecki, pozując do zdjęcia, robi podpórkę zakończoną kabiną i złamaniem wiosła.
Przerwa obiadowa w porcie u podnóża zamku, którą część uczestników wykorzystuje na zwiedzenie ruin tej średniowiecznej budowli.
Za portem dalszy ciąg wybrzeża klifowego, zakończonego przylądkiem Hammerren, za którym wpływamy na wybrzeże północne. Cały czas słoneczna, niemal bezwietrzna pogoda. Na campingu w Sandvig odnajduje nas Marcin i słysząc nasze zachwyty nad uroda dzisiejszego odcinka, postanawia popływać tam następnego dnia.
Tego dnia świętujemy imieniny Pawłów oraz rocznicę ślubu Marleny i Romana. Sympatyczny, integrujący wieczór.

We czwartek flauta. Grupa od początku dzieli się na dwie części. Płyniemy spokojnie, tylko Seba ucieka do, z dala widocznego, portu w Gudhjem. Grupa ląduje w kamienistej zatoczce, nad którą zlokalizowany jest camping. W trakcie lądowania zostaje urwany jeden ster. Po obiedzie idziemy fotografować miasto.
Wieczorem Komandor informuje nas o zbiorowej decyzji Kadry, dotyczącej rezygnacji z wycieczki na wyspę Christianso, wysuwając dwa argumenty: grupa jest niezdyscyplinowana, a ponadto w przypadku realizacji założonego programu byłaby konieczność podróżowania tam i powrotem (40 km), gdyż na wyspie nie ma wolnych miejsc noclegowych, które zajęte są na kilka miesięcy naprzód. Pomyślałem tylko, to, po co wpisano tę wycieczkę do programu, po czym poszliśmy z Sebą smażyć naleśniki. Seba, który razem z Pawłem ostrowieckim przywiózł pełen zestaw dań liofilizowanych, wyraźnie pragnął odmiany. Konsekwentny był jedynie w zakresie menu śniadaniowego. Stosował tutaj patent Marka Kamińskiego, czyli musli z mlekiem w proszku oraz 6 łyżkami stołowymi oliwy, co serwował do końca spływu. Faktycznie, na bazie takiego śniadania dało się wiosłować kilka godzin. Z kuchni wysłałem SMS-a do Marcina i dowiedziałem się, że w trakcie swej wycieczki poznał Sarę, lokalną, instruktorkę kajakarstwa morskiego i pasjonatkę budowania kajaków grenlandzkich.
Umówiliśmy się, że następnego dnia Marcin przyjedzie z Sarą i przeprowadzą szkolenie w dwóch grupach.
Gdy wróciliśmy do namiotu dobiegała końca gorąca i jałowa dyskusja.

Około południa w piątek rozpoczyna się trening. Marcin przydzielił Sarze grupę zaawansowaną, zaś początkujący kajakarze morscy oraz, i o dziwo, Paweł atlantycki, ćwiczyli z Marcinem. W tym czasie grupa krajoznawcza wybrała się statkiem na wyspę Christianio.
Na początku treningu Marcin przeprowadza pełną rozgrzewkę. W trakcie zajęć został przetrenowany nowy sposób wsiadania po wywrotce. Osoba, która wypadła z kajaka, wchodzi do wywróconego kajaka i chwytając, oparte na dnie jej kajaka, wiosło osoby udzielającej pomocy, obraca kajak do właściwej pozycji. Jest to naprawdę najprostsza metoda powrotu do pływania po wypadnięciu z kajaka.
Grupa wycieczkowa przyjeżdża z wiadomością, że camping na Christianio jest prawie pusty. Powoduje to powrót komentarzy do wczorajszej decyzji kadry. Natomiast Sara ocenia, że dzisiejszy lekki wiatr, o kierunku poprzecznym do kierunku płynięcia na Christianso, w sposób znaczący utrudniłby płynięcie na tę wyspę.
Po obiedzie robimy z Sebą pieszą wycieczkę do najstarszego (XIIw) kościoła-rotundy w Olster. Po drodze spotykamy, podążających w tym samym kierunku, Sławka długodystansowca i Pawła ostrowieckiego.

Rano w sobotę wypływamy do Swaneke i po oficjalnym starcie, w tym samym składzie, łapiemy wspólny rytm i rozmawiamy sobie, gdy nagle spostrzegamy brak grupy za nami. Jak to relacjonował później Ptaku, najpierw były cztery płynące równolegle punkciki, po czym zniknęły z pola widzenia. Zatrzymaliśmy się przed Swaneke, na kąpielisku między skałkami, aby poczekać na grupę. Po obejrzeniu prywatnego ogrodu botanicznego, ruszyliśmy na poszukiwanie naszego campingu.
Tym razem camping przylega do kamienistej zatoczki z małą plażą.
Krwawi mi popękana warga, nic nie pomaga norweska pomadka z Go Sportu, dopiero Wanda daje mi maść firmy Avon, która przyspiesza gojenie ran. Obiad, spacer po mieście, wieczorem odprawa z naganą dla niezsubordynowanej czwórki. Seba (powtórna nagana) ze Sławkiem dostają, na najbliższy etap, przydział do dwójki, ja do najbardziej chybotliwego z kajaków Kano. Będzie zabawa pomyślałem, mając mimo wszystko nadzieję, że w tym dniu będzie flauta. Do tej pory tylko Sławek długodystansowy nie miał w nim wywrotki. Można było się tego po Sławku spodziewać, bo wcześniej przez te sztormowe dni ujeżdżał skutecznie inny niekochany kajak - dmuchanego Gumotexa. Widząc moją minę, Paweł, który przećwiczył pływanie Kano, doradził, żeby w czasie ciągłych oczekiwań na ostatnich kajakarzy, kiedy najłatwiej stracić równowagę, trzymać się innego kajaka.
W międzyczasie Paweł przywozi słynny już >kajaka od Siacha<, którym planuje w przyszłym roku przepłynąć Atlantyk, natomiast w ciągu kilku dni zamierza rozpocząć w nim w trzymiesięczną podróż do Gibraltaru.
Po pojawieniu się tego kajaka wagi superciężkiej, pierwsze skojarzenie, jak ten szczupły facet, który nie wie jak wygląda siłownia, pociągnie ten pojazd? Z naszej grupy, jedynie Ptaku byłby w stanie nadać mu przyzwoitą prędkość ruchu. Ale skoro Paweł chce, niech się męczy. Mimo wszystko, będę mu kibicował. Świat należy do odważnych.
Po południu trening prowadzony początkowo przez Piotra, później przez Marcina. Wieczorem idziemy do Bryghuset. Marcin preferuje Stought, ja Sweet Mary. Wszystko z podwójną porcją sałatek.

Napotkany, w niedzielę rano, kierownik campingu dziwi się, że nie wypływamy korzystając ze spokojnego morza, w obliczu zapowiadanego załamania pogody. Przekazuję te informacje Murmirowi, ale okazuje się, że mamy już tylko trzy dni płynięcia, zaś prognozy uzyskane z kapitanatu portu mówią coś zupełnie odmiennego. Idziemy więc zwiedzać miasteczko, no i oczywiście wędzone ryby.
Po powrocie spotykamy Marcina, który przyjechał przeprowadzić trening. Na początku wykład na temat rodzajów fal, następnie pokazy operowania kajakiem (na trawie) i … przerwa, bo Roman, po krótkim pobycie na morzu wraca ze złowionymi dorszami. Okazuje się, że jest byłym mistrzem Polski juniorów w wędkarstwie. Następnie Marcin zarządza pełną rozgrzewkę, skok z trampoliny i pływanie przy pomocy wiosła, po czym następuje cały zestaw ćwiczeń pomocnych w sytuacjach na morzu. W zajęciach uczestniczy większość uczestników spływu, nawet zazwyczaj sceptyczny Ptaku ( nauczyciel WF-u), który pochwalił Marcina za profesjonalizm. Trening kończy się oklaskami, które na tego typu imprezie zdarzyły się, chyba po raz pierwszy.
Po obiedzie spotykamy dwie kajakarki z Klubu Kajakowego w Nexo. Okazują się być Norweżkami, które przyjechały na Bornholm do trzyletniej szkoły szklarstwa artystycznego i zostały. Zapraszają nas na spotkanie klubowe, które odbywa się w środy o godzinie 17.00.
Wieczorem śpiewanki, przerwane pokazem sztucznych ogni. Okazuje się, że Swaneke świętuje 260 rocznicę założenia miasta.

W poniedziałek nie ma zapowiadanego budzenia, natomiast słychać wycie wiatru. Na skałkach okalających nasza zatoczkę załamują się fale. Godzina wypłynięcia zostaje przesunięta na 11.00.
Marcin zasypuje mnie SMS-ami z informacją, że na plaży w Dueodde są wysokie fale i świetne warunki do nauki surfowania. Zebrał się cały tłum kibiców podziwiających jego wyczyny. Odsyłam go do Adama.
My w ciągłej gotowości do startu.
Po południu Piotr robi, w kanale doprowadzającym do plaży, szkolenie z technik wsiadania do kajaka po kabinie i uczy elementów eskimoski. Jako jedyny trener siedzi w tej zimnej wodzie przez kilka godzin. Wsiadam do kajaka i dołączam do Ziomala, który bawi się na falach w wejściu do zatoczki. Praktycznie jest tam miejsce tylko dla dwóch kajaków. Asekurując się wzajemnie próbujemy surfować.
Przychodzi Marek z aparatem fotograficznym i życzy sobie, aby mu pozować w miejscu przy skałach, gdzie są największe fale. Kiedy tak mu pozuję, przychodzi super fala. Jadę na niej i na następnej, ale przed trzecią przekładam wiosło (według Ziomala), no i kabina. Szybkie wsiadania pod wodą i wstaję. Marek skrzętnie fotografuje całą akcję. Kończymy zabawy przy skałach, lepiej nie mieć z nimi kontaktu. Po powrocie, opieprz od Piotra za surfowanie bez kasku.
Na obiad festiwal naleśnikowy, najciekawszy zestaw zaproponowany przez Sebę to ciasto z ziołami, a w środku ser topiony z konfiturą.
Marcin SMS-uje, że chce zrobić pełen pokaz szkoleniowy dla lokalnej telewizji, a u nas nie ma do tego warunków i chce ustalać godzinę pokazu w Dueodde. Odsyłam go do Adama.
Wieczorem śpiewanki na tarasie jadalni. Bawi mnie widok Romana, który w godzinę po dietetycznym, rodzinnym obiedzie, dojada jakieś konkrety.

We wtorek sytuacja się powtarza. Ciągle wieje. Idziemy z Sebą na wycieczkę krajoznawczą do megalitów. Po drodze zwiedzamy kościół. Wracamy przez miasto, odwiedzając galerię miejscowego artysty.
Na biwaku niezmordowany Piotr szkoli kolejnych uczestników. Dołączam i ja. Seba próbuje dołączyć do innego trenera bawiącego się na fali, ale zostaje spławiony.
Na obiad festiwal naleśnikowy, ale wokół krąży coraz więcej sępów.
Marcin proponuje, że zabierze samochodem ze dwie osoby na pokaz. My z Piotrem nie wykazujemy dostatecznego entuzjazmu, a i telewizja wolała pokazywać wizytę prezydenta Busha. Potwierdza natomiast, że dodzwonił się do Prezesa klubu z Nexo i umówił spotkanie na dzień następny.
Wieczorem zapada męska decyzja, jutro wstajemy o piątej i zanim morze się rozbuja wypływamy do Dueodde.

W środę wstajemy zgodnie z planem. Siła wiatru dochodzi do 2 w skali B. Ja oczywiście w Kano. Po raz pierwszy płynę w tak chybotliwym sprzęcie i czuje się niepewnie. Na dodatek po 15 minutach nadchodzi mgła i zmusza nas do płynięcia wzdłuż kamienistego brzegu. Ponieważ wolę się nie zatrzymywać, płynę na początku obok Komadora. W pewnym momencie wpływamy pomiędzy kamienie, zostaję podcięty jakąś falką znikąd i zaliczam kabinę. Asekurujący mnie Marek skrzętnie mierzy stoperem czas akcji ratunkowej. Włącznie z wypompowaniem wody z kajaka, trwało to 7 minut.
Kabina od razu korzystnie wpływa na akceptację Kano. Sterowanie kajakiem idzie lepiej, nawet podczas postojów na falach daję sobie spokojnie radę. Tylko to bezustanne czekanie. Przed Nexo widoczność się poprawia się i dostrzegamy czerwony budynek Klubu Kajakowego. Odpoczynek koło tego budynku i w dalszą drogę. Za burzliwym cyplem pojawia się duża piaszczysta plaża. Na nocleg wybieramy camping familijny.
Wspólnie z Marcinem i Adamem jedziemy na spotkanie do klubu w Nexo. Rozmowa z początku sztywna, w miarę trwania coraz bardzie sympatyczna, w międzyczasie robię Panom pamiątkowe zdjęcie z prawdziwym kajakiem grenlandzkim stanowiącym własność jednego z członków Klubu.
Adam przekazuje egzemplarz Wiosła, Marcin opowiada o naszej grupie i w efekcie mamy trudności z odjechaniem na trening, bo to teraz Panom trudno jest skończyć tę miłą rozmowę.
W sprawie pływania na wyspę Christianso opinię mają jednoznaczną, nie jest to prosta wycieczka ze względu na znoszenie kajaka przez fale. Oni wybierają się tam raz do roku, po tygodniu idealnej pogody, popartej dobrymi prognozami na następny tydzień. Najczęściej odbywa się to w połowie sierpnia. Zawsze biwakują na wyspie i wracają na drugi dzień. Rzuca to inne światło na decyzję kadry naszego spływu, bo do tej pory większość uczestników, przynajmniej w duchu, miała do nich o to duży żal.
Na trening z Marcinem wybierają się tylko trzy osoby: Adam, urlopujący na Bornholmie przyjaciel Romana – Jarek i ja. Płyniemy wzdłuż falek przyboju w kierunku burzliwego cypla i próbujemy podpórek na falach. Marcin koryguje ustawienie rąk, zewnętrzny łokieć ma być niemal w kajaku, by nie narażać barku na wybicie.
Na cyplu fala większa i zmienna, to efekt nakładania fal odbitych od brzegu. Udaje nam się odbyć po kilka dynamicznych i długich ślizgów. Wracamy już o zmierzchu.

W czwartek płyniemy najdłuższy odcinek tego spływu. Grupa ślimaczy się, ciągłe postoje. Seba pokazuje humory i w efekcie dostaję nagle propozycje przesiadki z dwuosobowego Bałtyka na największe cudo tego spływu, czyli Eco Bezhig. Niezwykle stabilny, zwrotny i szybki kajak. Jego walory uwidacznia uciążliwy boczny wiatr. Ulegam następnym chętnym popróbowania tego cuda i po przesiadce do bezsterowego Contoura, stwierdzam, że popełniłem błąd. Płynę pracując cały czas tylko lewą ręką. Zwałkowy Krzysztof doradza, żeby chwycić wiosło bardziej na prawo, ale i tak jest to uciążliwe. Wyraźnie jest to dzień testów. W ruch idzie nawet, średnio morski Yukon Marka. Rozrywany jest Gumotex. Odważni próbują też kajaka od Siacha. Barbara, która poprzedniego dnia miała rozgrzewkę na Gumotexie, spokojnie nadąża tym krążownikiem za klasycznym sprzętem. Gdzieś tam na postoju podpływa do nas facet w ładnym kajaku morskim. Okazuje się, że jest Islandczykiem, który następnego wieczoru daje tutaj koncert muzyki gitarowej i piosenek z lat siedemdziesiątych. Namawia nas do pływania wokół Islandii i po otrzymaniu wizytówki Adama, obiecuje przysłać kontakt do tamtejszych klubów. Inna możliwość to spotkanie w Dreźnie, gdzie pracuje jego żona, z pochodzenia Włoszka. Jaka ta Europa już jest pokręcona? Co będzie za parę lat?
Biwak na plaży przed Arnager, na co mieliśmy zgodę władz lokalnych. Wieczorem zebranie i pranie brudów. I słusznie, atmosfera na bankiecie końcowym ma być dobra. 1/3 ostrych i krytycznych opinii, 2/3 ogólnikowych i trochę wazeliny.
Istotne, aby przy organizacji następnych imprez, wyciągać wnioski i organizować je w sposób bardziej doskonały. Należy też mieć nadzieję, że środowisko kajakarzy morskich będzie się stale powiększać i w latach następnych będzie już problem wyboru imprezy.

Rano w piątek start do Ronne, totalne wymieszanie sprzętowe. Piotr w Bałtyku Ptaka. Ptak w Carolinie. Marek w krążowniku od Siacha itd. Podróż to jedna wielka majówka. Długa pogawędka z Patrykiem. Właśnie skończył studia, zdradza mi swoje plany zawodowe. Jeszcze dłuższa rozmowa z Pawłem atlantyckim. Opowiada mi jak godzi pracę zawodową z wyprawami. Z boku słyszę jak Ptaku umawia się z Markiem na norweskie fiordy.
Postój w Renne, zakupy i lądowanie na plaży. Ostatni już raz rozbijamy namioty.
Przyjeżdża Marcin, schodzimy na wodę zrobić trochę fotografii ilustrujących techniki pływania po morzu.
Seba zostaje w kuchni. Przygotowuje kulinarną niespodziankę dla uczestników. Wiadomo, jaką.
Wieczór mija w niezwykle sympatycznej atmosferze. Śpiewy trwają dłużej niż do przepisowej godziny 23, ale nikomu to nie przeszkadza.
W sobotę rano płyniemy do portu jachtowego. Później transport kajaków w miejsce odprawy, zakupy i załadunek kajaków na prom.
W Świnoujściu większość decyduje się n nocną podróż i z oczami >na zapałkach< dociera w niedzielę rano do domu. Przepraszam, Ptaku z Ziomalem na miejsce startu następnego spływu.

Letman


kliknij, zeby powiekszyc kliknij, zeby powiekszyc