Zimowa Bzura
06.02.2005 r.
Tym razem wyjazd organizował sam Kazik.
Już w piątek uruchomił naszych przyjaciół do sprawdzania stanu pływalności
podwarszawskich rzek.
Tomek sprawdzał Świder i Mienię, zaś Leszek sprawdzał Bzurę. Świder w
rejonie Józefowa pokryty lodem. Mienia niby płynie, ale ma dużo zwałek,
zaś w ich rejonie duże zmrożone połacie rzeki.
Jedyne pozytywne sygnały nadeszły od Leszka, w Sochaczewie Bzura płynie.
Poza tym, w świetle prognoz meteo, na zachód od Warszawy miało być cieplej.
Rano w Sochaczewie Bzura faktycznie płynęła, ale mimo słonecznej pogody,
utrzymywała się temperatura minus 10 stopni C.
Na starcie zjawia się sześć osób: Kazik, Marcin, Leszek, Tomek, ja i Aśka
- jedyna twarda dziewczyna z warszawskiego środowiska kajakowego. Z nami
w tym roku już trzeci raz, a nie wykluczam, że z Tomkiem coś tam sobie
jeszcze przepłynęli.
Decydujemy się wystartować z Łowicza, a to z tego powodu, że Gruby zamącił
nam w głowie szlakiem Mrogi z Bzurą. Ponieważ Bzurą pływamy od ujścia
Rawki, chcieliśmy przy okazji rozpoznać następny odcinek rzeki.
Niestety, w Łowiczu przed mostem zator lodowy, poniżej trochę wody, zaś
dalej wyraźne następne zatory.
Jedziemy kilka kilometrów polnymi drogami i ciągle to samo. W Kompinie
wyjeżdżamy na szosę i postanawiamy wystartować poniżej ujścia Rawki. Wcześniej
wypatrzyliśmy dogodne miejsce w Nowym Kozłowie.
W efekcie startujemy już po godzinie dwunastej, ale przynajmniej jest
już znacznie cieplej.
Startujemy z wysokiej skarpy, rekordzista Leszek zjechał z samej góry
i po 2-3 metrowym locie wylądował twardo na przybrzeżnym lodzie. Nikt
więcej nie odważył się na taką brawurę. Ja zaliczyłem pierwszą, tego dnia
naganę. Zagapiłem się i nie uchwyciłem aparatem fotograficznym fazy Leszkowego
lotu.
W rzece jest bardzo przyjemnie, woda mimo zwiększającej się ilości śryzu
jest wartka, słońce ogrzało już powietrze, dzielimy się na grupy dyskusyjne.
Daję się namówić na spolszczenie mojego pseudonimu używanego na stronie
kajakowej.
Kazik podnosi temat programu wyjazdów w marcu i kwietniu. Marzec to Wałsza,
Miłakówka i Banówka. Kwiecień to Bieszczady, a tam przede wszystkim potok
Muczny. Pod koniec miesiąca Kazik z Leszkiem jadą na AMP na Kamiennej.
Długie święta początku maja to oczywiście dopływy Regi.
Po niespełna trzech godzinach docieramy do Sochaczewa. Mimo, że ciągle
jest ciepło; kajaki, wiosła i fartuchy mamy solidnie zalodzone.
Rozjeżdżamy się do domów.
Przyszły tydzień, dla Leszka i dla mnie to udział w Międzynarodowym Zimowym
Spływie Energetyków na Brdzie. Mam do tej imprezy stosunek sentymentalny.
Jadę tam po raz siódmy. Po raz pierwszy jako przedstawiciel grupy "Kazik
i My".
|