Tradycyjnie na Wiśle. Wprawdzie Kazik już wczoraj przepłynął Luciążkę i kawałek Zalewu Sulejowskiego, ale my z Marcinem nie mamy takiej motywacji jak on, żeby w roku 2005 spędzić jeszcze więcej dni na wodzie (100 dni w 2004 roku). W drodze na przystań nad Kanałem Żerańskim przyjaźnie witało słoneczko, ale już na starcie zaczęło siąpić i troszkę zasmuceni wypłynęliśmy na Wisłę. Na wysokości Bielan tradycyjnie przywitały nas ptaki: kaczki, mewy, zamyślone kormorany, rodzinne łabędzie i samotny orzeł krążący nad rzeką. Spokój zakłócał nieco szum samochodów z Wisłostrady i załoga radiowozu zużywająca nad wodą resztki noworocznych petard. Na granicy Łomianek Marcin wprowadził nas w topografię terenu: granica
miejscowości, przystań promu obsługującego cyklistów, kanałek obok Jabłonny
i oczywiście zaprzyjaźniona pogłębiarka. Tutaj nieco zawiedzeni, bo zamiast
miłego gospodarza pogłębiarki przywitały nas nalepki firmy ochroniarskiej
Juventus. Okolice Łomnej przywitały nas słońcem, przestało wiać i liczne tutaj
ptaki rozpoczęły okazywać swą radość. Mewy wzbiły się w górę i nieruchome
zawisły nad lustrem rzeki. Łabędzie startowały i lądowały na wodzie w
nienagannym szyku. Para orłów dyskretnie czuwała latając wzdłuż brzegu.
Tylko olbrzymia gromada kaczek zdawała się nie dostrajać do ogólnej atmosfery.
Fruwały gromadnie nie formując żadnego szyku, no może kilka lubiących
porządek, próbowało lecieć kluczem na samiutkim skraju grupy. Zaczęło znowu wiać, coraz większe bujanie, a pod mostem w Nowym Kazuniu
to już niemal tunel aerodynamiczny. Żeby posuwać się do przodu, trzeba
było solidnie przyłożyć się do wiosłowania. Załamujące się fale osiągały
wysokość 70 - 80 cm. Tutaj Marcin, po swoich ubiegłorocznych zabawach
na falach morskich, poczuł się w żywiole. Trzymając aparat fotograficzny
w zębach ustawiał swojego Yukona do kolejnych ujęć. Lettmann |